Nagietek. Ledwo zauważalnie skinął łbem, słysząc nowiuteńką, świeżuteńką nazwę dla "złocistego kwiatu". Nie mógł mieć pewności, że kocur nie kuglował go właśnie, więc nie zamierzał, ani przytaknąć jego słowom, ani im zaprzeczyć. Nie mógł mrugnąć nawet, aby nie zburzyć swojej giętkiej, wieloznacznej fasady.
Następna odpowiedź Czarnowrona wydała mu się raczej rozczarowująca i tym razem zdecydował się to okazać - kwaśnym ściągnięciem nosa zasygnalizował, że znacznie bardziej interesowała go kwestia święceń i tajemniczej, uduchowionej misji, której kandydaci na staroklanowych medyków mieli rzekomo podołać tuż-tuż przed pasowaniem. Nie chciał młodego jednak zniechęcać do siebie, dlatego później uśmiechnął się możliwie najszczerzej.
-
Kradłeś je w nocy z kociarni i karmiłeś nimi szczupaki? - zażartował z ledwo-trzeźwych wyjaśnień pacjenta.
Nieskładna mowa jasno sugerowała, że nowicjusz był zbyt zmęczony, by prowadzić produktywną rozmowę. Musiał położyć go do legowiska i pozwolić mu odespać, zanim zacznie swoje
całkiem pozorne przesłuchanie.
-
Chodź ze mną, do Antycypacji. Położysz się teraz, będziemy kontynuować jak wypoczniesz. Po karmieniu i zmianie opatrunku - zakomunikował z sympatycznym wyrazem pyska, jednocześnie pomagając domniemanemu rzecznemu uchodźcy w transportowaniu twardej, muskularnej sylwetki prosto do wyłożonych miękkim mchem legowisk pod ścianą północną.
~~~
Przez miniony tydzień lecznica była niemal pusta. Jedynym pacjentem pozostawał samotny Czarnowron, którego prognozy wyglądały nader optymistycznie. Ostatnimi czasy wszystko zdawało się dawać Fairyemu do zrozumienia, że nareszcie stawał się kompetentnym, godnym szacunku znachorem, którego wiedza medyczna pozwalała na leczenie ran głębokich i infekcji pozostających we wczesnych stadiach rozwoju. Świeże wciąż pozostawało wspomnienie tego, jak płytko naderwane ucho Roche, Schlatta, Ocelota, nie zostało przez niego opatrzone właściwie i wymagało zużycia nań podwójnej dawki ziół, ale nie mógł już udawać, że stało się to wczoraj. To było dobry obieg pór temu. To była odległa przeszłość. Od tamtego czasu zdążył nauczyć się czegoś, być może nawet całkiem dużo. Być może mógł zaczynać mieć nadzieję. Nadzieję co do przyszłości lokalnych pacjentów, co do przyszłości Nowego Świtu i co do przyszłości jego samego.
Trzeba to było uczcić.
Zwinąwszy ze składzika pojedynczy liść kocimiętki i ukrywszy go pod własnym językiem, chwycił do łap medykamenty potrzebne do przewinięcia gojącego się pyska czarnego nowicjusza. Skierował się wtedy do legowisk Antycypacji i muśnięciem lewych palców postarał się wybudzić kocura ze snu. Przed momentem przyniósł mu posiłek, pięknego czarnowrona, którego ułożył niecałe pół metra od jego pyska, w zasięgu jego wzroku.
-
Niespodzianka - szepnął prześmiewczo, wskazując łapą na żart słowny o ślepiach zamglonych śmiercią.
Później przeszedł do ostrożnego ściągania opatrunku z trzeźwiejącego po przespanej nocy Czarnowrona. Kolorowe żyłki minerałów na ścianach Ważkowej Groty stopniowo stawały się coraz to barwniejsze, coraz to bardziej meandryczne. Jakby uśmiechały się do niego. Jakby świat uśmiechał się do niego.